sobota, 29 lipca 2023

Środek lata - w środku Polski …

Środek lata - w środku Polski …

Bo zaprawdę powiadam wam: jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: "Przesuń się stąd tam" i przesunie się.I nic niemożliwego nie będzie dla was.
 (Mt 17,20)

Rozpoczęły się wakacje, więc pewnie dlatego zapragnęłam napisać o pewnym wakacyjnym dniu, który przeżyłam wiele lat temu. 30 lipca 1996 roku to jeden z tych dni , które będę często wspominać, to dzień na który warte było czekać przez trzydzieści lat mojego życia. Środek lata spędziłam w Łodzi – środku Polski. Pojechałam tam by spotkać się z żywym Jezusem i by upewnić się, że On rzeczywiście zmartwychwstał i żyje pośród nas. Oczekiwałam wielu cudów i miałam nadzieję stać się uczestniczką choćby jednego z nich. W podróż do Łodzi wyruszyłam o 3 rano wraz z grupą przyjaciół. Do Łodzi przybyliśmy nieco spóźnieni, co spowodowane było awarią autobusu i tłokiem na ulicach miasta. Cóż było począć, kiedy wszyscy spieszyli na spotkanie z Panem, chcieli uczestniczyć w konferencjach o. Tardifa i J. Prado Flores. Niewyspana, spóźniona, ale szczęśliwa dotarłam na murawę lotniska Lublinek w Łodzi. Pierwsze spotkanie tego dnia z żywym Chrystusem dokonało się podczas sakramentu pokuty. Spowiedź-rozmowa nie w ukryciu konfesjonału, nie w cieniu bocznej kaplicy, ale wśród zieleni, w świetle promieni słońca, w samo południe- w centrum dnia, tak bardzo zbliżała do Stwórcy Wszechrzeczy. Jezus słowami kapłana mówił do mnie, zapewniał o swojej wielkiej miłości, o tym jak mnie ukochał i jak mu jestem bliska. Ten początkowo upalny, gorący i słoneczny dzień rozweselał i otwierał serca na Bożą rzeczywistość. Konferencje zaproszonych gości przygotowywały umysły i serca do spotkania z Panem, spotkania, które miało się urzeczywistnić w Eucharystii. Pana Jezusa oczekiwałam z olbrzymią nadzieją( na uzdrowienie najbliższej memu sercu osoby- mojej mamy), radością i miłością (na spotkanie).Pewien lęk, niedowierzanie, obawa, zniechęcenie i zwątpienie wkradły się do mojego serca, gdy w kilku chwilach zmieniła się pogoda. Jezu, gdzie jesteś, że pozwalasz, by ten deszcz zakłócił naszą radość? Czy nie pragniesz tego spotkania tak gorąco jak my- tu zgromadzeni? A jednak… nawet deszcz nie przeszkodził wielu ,by trwać w nadziei do końca spotkania. Ja również po chwilowych rozterkach czułam radość, wesołość pomimo tego, że przemokłam prawie cała. Piszę prawie, bo suche było z pewnością moje serce. Było suche i pełne ciepła, a także ufności i ciekawości tego co wkrótce nastąpi. To właśnie tu w Łodzi Bóg zezwolił na ten deszcz, na burzę, a mnie tak jak w przypowieści o łodzi (Łk 8.22-25)wydawało się, że Pan śpi(podczas, gdy On przez cały czas trwał, był tuż obok mnie). Przeżyłam w Łodzi pierwszą w swoim życiu mszę świętą podczas, której pierwszeństwo udziału miała natura, a przecież jak mawiał 
Johann Wolfgang Goethe „Im bliżej jesteśmy natury, tym więcej czujemy w sobie Boga”. Krople padającego deszczu tworzyły w czasie Eucharystii specyficzny nastrój, ale też skutecznie wszystko i wszystkich zagłuszały. Trudno uwierzyć, że pomimo tych przeszkód ludzie trwali na modlitwie ,że trwałam i ja. Niekończący się deszcz sprawił, że oddałam nieznanemu małżeństwu, wbrew zdrowo rozsądkowemu myśleniu, swój wygodny, duży parasol. Ja przemokłam jeszcze bardziej „schowana” pod parasolem wspólnym z mamą. Ten drobny gest miłości bliźniego, podzielenia się parasolem, który i mnie był potrzebny możliwy był tylko w czasie deszczu. Może i po to, był ten deszcz? Chwała Panu za to oberwanie chmury, za chwile zimna i zwątpienia, za moja lekcję miłości i lekcje innych zgromadzonych. Chwała za wytrwanie! Ulewa zdawała się cichnąć, gdy usłyszeliśmy głos E.Tardifa. Kropiło jeszcze, gdy ten charyzmatyk zachęcał nas , by schować parasole…i … przestało padać. Samej trudno mi w to uwierzyć, ale tak rzeczywiście było! Przemoknięta, ale jakże radosna witałam na kolanach( klęcząc na mokrej murawie) Pana, który kroczył pośród nas i uzdrawiał. Raz po raz na stopniach ołtarza stawali ludzie po to, by dawać świadectwo prawdzie, że Jezus żyje dzisiaj i tak, jak przed laty czyni cuda. Dzisiaj już wiem, że główna intencja, z którą pojechałam została przez Pana wysłuchana, bo Pan wysłuchuje wszystkich modlitw o uzdrowienie. Tak jak to kiedyś przed laty powiedział pewien lekarz pełniący posługę uzdrawiania: „Bóg na pewno Cię uleczy, kwestia tylko kiedy to uczyni. Może uzdrowić cię już teraz albo za chwilę, albo za dłuższą chwilę, bardzo długą chwilę lub zabierze cię do Siebie na stałe, na Wieczne Uzdrawianie. Nie martw się”. Pojechałam do Łodzi , by Pan uzdrowił moją chorą mamę. On wysłuchał mojej modlitwy, wybrał najwartościowszy ze wszystkich sposobów uzdrawiania- wziął ją na Wieczne Uzdrawianie do Siebie.

30 lipca 1996 roku Pan obficie rozdawał swoje dary- czego dowodem były liczne uzdrowienie dokonujące się na moich oczach.
Tyle moje świadectwo, poniżej świadectwo kobiety, która 10 lat temu otrzymała łaskę uzdrowienia:

„ Od kilku lat chorowałam na astmę oskrzelową na tle uczuleniowym. Od dłuższego czasu nie mogłam normalnie funkcjonować bez przyjmowania leków dwa razy dziennie. Do tego zaczęłam mieć poważne problemy z głosem. Kiedy byłam na rekolekcjach w Trybszu, przez pierwsze trzy dni mogłam mówić tylko szeptem, był to pierwszy tak poważny problem z głosem, gdyż ataki dychawicy i kaszel męczyły mnie od wielu lat. Nigdy nie prosiłam o swoje uzdrowienie. Do Łodzi na spotkanie z o. Tardifem jechałam jako współorganizatorka wyjazdu z parafii, a moją osobistą intencją było zdrowie mojej 10-letniej Ewy mającej wielorakie schorzenia. Na dwa dni przed wyjazdem znowu zaczęłam tracić głos i wtedy poprosiłam Pana, żebym przynajmniej we wtorek mogła mówić, a od środy to już mogę zamilknąć.

Muszę się przyznać, że samo spotkanie z o. Tardifem i konferencje z Jose Prado przeżyłam bez z większych emocji, uważałam, że pod względem duchowym bardziej skorzystałam w czasie Czuwania w Częstochowie. Ale ja nie byłam tam dla siebie. Wiedziałam, że kiedy ludzie zobaczą uzdrowienia, to będzie wiele nawróceń. Bardzo chciałam, aby ta łaska dotknęła szczególnie moich sióstr i braci z autokaru. Bardzo cieszyłam się, że nikomu nie przeszkadza padający deszcz i nie widać odchodzących ludzi. Pomyślałam wtedy, że jest podobnie jak w Fatimie, kiedy ludzie mokli, aby zobaczyć cud słońca i doczekali się. My też doczekaliśmy się. Obok wstał młody chłopak z wózka inwalidzkiego, z tyłu biegła, aby dać świadectwo, kobieta niosąca nad głową kule. Wielbiłam Jezusa za te widzialne znaki Jego obecności. Cieszyłam się, że tak blisko nas jest tyle uzdrowień i "moi" je widzą.

W pewnym momencie o. Tardif powiedział, że Jezus uzdrawia teraz osoby chore na astmę. Pomyślałam wówczas, że jeszcze nigdy nie uczestniczyłam w modlitwie o uzdrowienie z tego schorzenia. Zauważyłam, jak dwie osoby z naszej grupy spojrzały z nadzieją w moją stronę. Nie odczuwałam żadnego ciepła, tylko jeden raz udało mi się odetchnąć pełną piersią. Każdy astmatyk zrozumie co to za cud móc odetchnąć w czasie deszczu i to bez leków. Lecz ja wówczas nie uznałam tego za początek uzdrowienia. Dopiero kiedy wracaliśmy, już w autokarze, zauważyłam, że Pan wrócił mi głos. Miałam więc znowu nad nim władzę. Zauważyłam też, że ani razu nie zakaszlałam, nie mówiąc o ataku astmy. Zaczęłam "podejrzewać", że Pan dotknął moich oskrzeli. I rzeczywiście, wszystko było tak, jak powiedział o. Tardif, że chorzy na astmę dopiero po tygodniu będą mogli dać świadectwo swojego uzdrowienia. Właśnie wczoraj minął tydzień. Przez cały ten czas czułam, jak Pan mnie uzdrawia. Chciałabym teraz krzyczeć na cały głos: - Jestem zdrowa! Nie mam astmy! Nie kaszlę! Nie mam duszności! Nie zażywam żadnych leków! Chwała Panu! Byłam z dziećmi na dwugodzinnej wycieczce rowerowej i to bez zadyszki! A jeszcze na początku lata, kiedy powoli jechałyśmy rowerami na dwukilometrowej trasie, myślałam, że na drugi rok to nie będzie już możliwe, jeżeli choroba będzie w takim tempie postępować. Niech będzie uwielbiony Pan nasz, Jezus Chrystus! W Nim jest nasze zdrowie, nasze zbawienie, nasze życie! On żyje!”

Świadectwo tej kobiety ukazuje jedno spośród tysięcy uzdrowień otrzymanych dzięki modlitwie i posłudze jednej z najbardziej znaczących postaci duchowości chrześcijańskiej XX wieku: ojca Emiliano Tardifa, który w 1999 roku powrócił do Domu Ojca.

Od tych wydarzeń minęło wiele już lat, jednak mnie pozostały wyraźne wspomnienia z tego spotkania oraz pewność, że Jezus żyje i działa pośród nas każdego dnia. On działa także podczas każdego dnia. Szczęść Boże Agata